Podobno czasy się zmieniają, a ludzie
zmieniają się wraz z nimi. Jeśli to prawda to zmieniłem się, bo świt wokół
mnie się zmienił.
Rodzic chorego dziecka to taka dziwna forma człowieka. Niby nic się z nim nie dzieje. To przecież nie jego choroba. Jednak w kontakcie ze światem się zmienia. Ta sytuacja jest spowodowana zmianą jego życia, wartości, celów. Zmianą wszystkiego. Najgorsze jest to, że ani tej zmiany nie chce, ani jej nie planował. Przyszła sama. Z zakończenia. Więc walczy z nią. Jak długo trwa ta walka? Nie wiem. Jeszcze nie. Może kiedyś się dowiem, a może już zawsze pozostanę w niewiedzy.
Nikt nie wie w jakim nastroju obudzi się następnego poranka. Wiara, nadzieja, walka przeplata się z rezygnacją, zwątpieniem, apatią.
Jeśli masz w swoim otoczeniu człowieka, którego dziecko jest chore to musisz pamiętać o jednej ważnej zasadzie: nigdy nie wiesz na co trafisz. Może będzie tak, że spędzicie kilka godzin jak za "starych czasów", a może być tak, że niczym nie przebijesz skorupy załamania, smutku i zwyczajnego wkurwienia. A najgorsze jest to, że rodzic jak i jego otoczenie zaczyna tłumaczyć absolutnie wszytko przez sytuację z dzieckiem.
Rodzic chorego dziecka to taka dziwna forma człowieka. Niby nic się z nim nie dzieje. To przecież nie jego choroba. Jednak w kontakcie ze światem się zmienia. Ta sytuacja jest spowodowana zmianą jego życia, wartości, celów. Zmianą wszystkiego. Najgorsze jest to, że ani tej zmiany nie chce, ani jej nie planował. Przyszła sama. Z zakończenia. Więc walczy z nią. Jak długo trwa ta walka? Nie wiem. Jeszcze nie. Może kiedyś się dowiem, a może już zawsze pozostanę w niewiedzy.
Nikt nie wie w jakim nastroju obudzi się następnego poranka. Wiara, nadzieja, walka przeplata się z rezygnacją, zwątpieniem, apatią.
Jeśli masz w swoim otoczeniu człowieka, którego dziecko jest chore to musisz pamiętać o jednej ważnej zasadzie: nigdy nie wiesz na co trafisz. Może będzie tak, że spędzicie kilka godzin jak za "starych czasów", a może być tak, że niczym nie przebijesz skorupy załamania, smutku i zwyczajnego wkurwienia. A najgorsze jest to, że rodzic jak i jego otoczenie zaczyna tłumaczyć absolutnie wszytko przez sytuację z dzieckiem.
Mam dobry humor - przez dziecko.
Mam zły humor - przez dziecko.
Idę się opić - przez dziecko.
Muszę się wziąć za siebie - przez dziecko.
Przytyłem - przez dziecko.
Schudłem - przez dziecko.
Pokłóciłem się z żoną - przez dziecko.
Zwolnili mnie - przez dziecko.
I tak można bez końca. Bardzo trudno jest znaleźć granicę pomiędzy tym co jest spowodowane chorobą dziecka, a tym jak wyglądałoby to gdyby Leon był zdrowy. Jest jednak w takim tłumaczeniu wszystkiego dużo przesady. Niestety nie wiem jak się żyje ze zdrowym dzieckiem i dlatego to dla mnie tak trudne.
Piszę o tym mając za sobą trzy lata choroby Leona. W tym czasie przeszedłem kalejdoskop emocji. Wiem co to znaczy nienawidzić całego świata. Wiem też jak boli brak wsparcia ze strony najbliższych. Wiem też jak można się cieszyć z tych samych rzeczy, z powodu których następnego dnia się płacze.
Dziś jestem w pokoju hotelowym w Houston i patrzę na Leona z jakimś rodzajem dumy. Podziwiam jaki jest już samodzielny i jak świetnie radzi sobie z wyprawą na drugi koniec świata.
Wiem też, że dzielę ludzi na tych, którzy reagują na chorobę Leona we właściwy sposób i tych reagujących niewłaściwie. Dokładnie tak było wczoraj w samolocie. Ci, którzy się uśmiechali i byli życzliwie nastawieni to byli fajni ludzie, a cała reszta to ludzie trochę do dupy. A co to znaczy "właściwa reakcja"? Nie mam pojęcia. Sam wiem, że to samo zachowanie może być ocenione ok lub nie ok. To jest bardzo trudne do wytłumaczenia.
Kurcze, jakie to jest głupie co piszę, jak nielogiczne i niesprawiedliwe. Niestety prawdziwe. Rodzić chorego dziecka nie myśli i nie czuje w sposób sprawiedliwy i logiczny. Czy ma do tego prawo? Często myślę, że nie, bo nie jest pępkiem świata. Ale ja czasami chciałbym nim być. Dlaczego? Bo Leon potrzebuje więcej... Więcej wszystkiego.
Mam zły humor - przez dziecko.
Idę się opić - przez dziecko.
Muszę się wziąć za siebie - przez dziecko.
Przytyłem - przez dziecko.
Schudłem - przez dziecko.
Pokłóciłem się z żoną - przez dziecko.
Zwolnili mnie - przez dziecko.
I tak można bez końca. Bardzo trudno jest znaleźć granicę pomiędzy tym co jest spowodowane chorobą dziecka, a tym jak wyglądałoby to gdyby Leon był zdrowy. Jest jednak w takim tłumaczeniu wszystkiego dużo przesady. Niestety nie wiem jak się żyje ze zdrowym dzieckiem i dlatego to dla mnie tak trudne.
Piszę o tym mając za sobą trzy lata choroby Leona. W tym czasie przeszedłem kalejdoskop emocji. Wiem co to znaczy nienawidzić całego świata. Wiem też jak boli brak wsparcia ze strony najbliższych. Wiem też jak można się cieszyć z tych samych rzeczy, z powodu których następnego dnia się płacze.
Dziś jestem w pokoju hotelowym w Houston i patrzę na Leona z jakimś rodzajem dumy. Podziwiam jaki jest już samodzielny i jak świetnie radzi sobie z wyprawą na drugi koniec świata.
Wiem też, że dzielę ludzi na tych, którzy reagują na chorobę Leona we właściwy sposób i tych reagujących niewłaściwie. Dokładnie tak było wczoraj w samolocie. Ci, którzy się uśmiechali i byli życzliwie nastawieni to byli fajni ludzie, a cała reszta to ludzie trochę do dupy. A co to znaczy "właściwa reakcja"? Nie mam pojęcia. Sam wiem, że to samo zachowanie może być ocenione ok lub nie ok. To jest bardzo trudne do wytłumaczenia.
Kurcze, jakie to jest głupie co piszę, jak nielogiczne i niesprawiedliwe. Niestety prawdziwe. Rodzić chorego dziecka nie myśli i nie czuje w sposób sprawiedliwy i logiczny. Czy ma do tego prawo? Często myślę, że nie, bo nie jest pępkiem świata. Ale ja czasami chciałbym nim być. Dlaczego? Bo Leon potrzebuje więcej... Więcej wszystkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz